Respawn.pl

Dawni cheaterzy mogą wrócić – może warto podać im rękę?

Autor: Patryk Głowacki
KQLY

Kilka dni temu świat CS:GO obiegła informacja, iż zawodnicy, których VAC ban przekroczył dwa lata, będą mogli ponownie wrócić do rozgrywek ESL. Sprawa od razu wywołała duże kontrowersję.

 

Któż nie zna pseudonimów takich jak Joel “emilio” Mako czy też Hovik “KQLY” Tovmassian. Są to chyba dwaj najbardziej znani profesjonalni gracze CS’a, którzy otrzymali bana za cheatowanie. Ich sprawa rzuciła dodatkowo nowe światło na całą profesjonalną scenę, gdyż do teraz widzowie zastanawiają się, czy dany zawodnik nie używał przypadkiem niedozwolonych programów. Pierwsze miejsce w rankingu podejrzanych zdecydowanie zajmuje Robin “flusha” Rönnquist.

Ban = koniec kariery?

W przypadku zbanowanych zawodników wszystko wydawało się jasne. Okazuje się jednak, że jest możliwość, by zawodnicy, którzy ponad dwa lata temu otrzymali VAC bana, będą mogli grać w rozgrywkach ESL. Zdecydowana większość sceny zareagowała na ten pomysł negatywnie. Dla większości “VAC” powinien oznaczać koniec zawodowej kariery danego gracza. Pytanie tylko, czy problem jest tak jasny, jak się wydaje?

Teoretycznie wszystko wygląda dość klarownie. Mamy zawodnika, który cheatował, nie może więc wrócić do profesjonalnej gry. Dlaczego? Odpowiedź będzie banalna – skoro używał niedozwolonych programów raz, może użyć ich i po raz drugi. I ma to sens. Nie będziemy w stu procentach pewni, czy po powrocie taki “KQLY” nie będzie znów grał ze “wspomagaczami”.

Może dać jednak cheaterom drugą szansę?

Patrząc jednak z innej perspektywy, może dobrze, że ESL wyciąga rękę dla dawnych cheaterów. Pierwszy powód jest enigmatyczny – każdemu zdarza się popełniać błędy, nawet jeśli chodzi o ważne sfery życia. Po drugie zbanowani gracze odcierpieli już bardzo dużo. Przez ponad dwa lata e-sport wyraźnie poszedł do przodu. Pule nagród na turniejach zrobiły się większe, a zainteresowanie gamingiem wciąż wzrasta. Zbanowani gracze nie zaczerpnęli z tego jednak żadnych korzyści (słusznie zresztą), oglądając scenę z boku. Obecnie “KQLY” i spółka mogą tylko gdybać, ile zarobiliby przez te lata oraz jak mocno ich rozpoznawalność poszybowałaby w górę.

Ponadto dawni cheaterzy, nawet po powrocie, dalej będą karani za swoje czyny. Powiedział o tym choćby Tovmassian, wspominając, że ciężko będzie znaleźć organizację, która zaufa takiemu graczowi. Nie jest to jednak dziwne. Włodarze organizacji dążą do jak największego profesjonalizmu i rozpoznawalności. Przyjęcie zawodnika, który kiedyś dostał VAC bana, wiąże się z dużym ryzykiem w obu wyżej wymienionych sferach.

Załóżmy, że “KQLY” wrócił do profesjonalnej gry. Oglądamy mecz z jego udziałem i (załóżmy, ze jesteśmy na jego POV-ie), widzimy akcję tego typu:

Chyba nie trzeba tutaj nic dodawać – wiadomo jaka byłaby reakcja publiczności na podobne zagranie. Niewątpliwie dawni cheaterzy nie mieliby z kolejnymi podejrzeniami lekko, lecz sami zapracowaliby sobie na takie traktowanie.

Złoty środek

Przyrównajmy e-sport do sportu. Gaming stara się niejako wejść na poziom równy dyscyplinom sportowym. W sporcie tradycyjnym formą “haksowania” jest doping, będący ogromną rysą na tej dziedzinie życia. Sport tradycyjny podchodzi do osób przyłapanych na dopingu indywidualnie i na podstawie dochodzenia oszust otrzymuje adekwatną karę. Bardzo rzadko zdarzało się jednak, by dany sportowiec do końca życia nie mógł już uprawiać swojej dyscypliny.

Może jednak jest sposób na znalezienie kompromisu? Może w momencie bana warto pochylić się nad tym, kiedy gracz używał niedozwolonych programów? Prawdą jest, że ciężko będzie zweryfikować słowa – jakby nie patrzeć – oszusta. Kto wie, czy indywidualne rozpatrzenie sprawy, a następnie przypisanie kary adekwatnej do wyniku śledztwa byłoby najlepszym rozwiązaniem. Trzeba sobie bowiem powiedzieć jasno, że zawodnik, który używał niedozwolonych programów tylko w nieoficjalnych spotkaniach chyba nie stoi na równi z człowiekiem, który na grał na “wspomagaczach” podczas największych turniejów.

Co z innymi przewinieniami?

Dodatkową oliwę do ognia dolano tym, że byli gracze iBUYPOWER nadal mają dożywotnie zawieszenie za ustawianie spotkań. Pytanie brzmi, co cenimy bardziej, a co mniej w hierarchii oszustwa? Zarówno cheatowanie, jak i korupcja niewątpliwie zasłużyły na potępienie, ale skoro pozwalamy wrócić “haksującym” graczom, to może pozwólmy wrócić wszystkim, którzy w dalekiej przeszłości popełnili głupi czyn?

Oczywiście temat nie jest łatwy, jak mógłby wydawać się na pierwszy rzut oka. Przede wszystkich chodzi tu o ludzi związanych z CS:GO. Czy będą oni w stanie zaufać dawnym cheaterom? Z jednej strony będą mieli słuszność, jeśli tego nie zrobią, Może jednak warto dać człowiekowi po prostu drugą szansę… Bo w końcu niech rzuci kamieniem ten, kto jest bez winy, nieprawdaż?