Respawn.pl

Amerykański sen

Autor: Krystian Terpiński
team liquid

Kiedy w grudniu ubiegłego roku Jakey “Stewie2K” Yip zasilił szeregi Teamu Liquid, mówiło się o tym, że amerykańska formacja w końcu dysponuje rosterem, który pozwoli na zakończenie hegemonii Astralis i przełamanie klątwy drugiego miejsca. Trzeba przyznać, że początki współpracy triumfatora bostońskiego majora z nowymi kolegami emanowały w skrajne emocje. Przynajmniej do czasu.

Pierwszym sprawdzianem dla odświeżonego składu Liquid była czwarta edycja iBUYPOWER Masters. Debiut Stewiego w niebiesko-białym trykocie, a także wyzwanie dla Erica “adreNa” Hoaga, który miał zastąpić dotychczasowego architekta zespołu, Wiltona “zewsa” Prado.

Gładka faza grupowa, zwycięski półfinał i w końcu przysłowiowy “Final Boss”. Historia była oczywiście za Astralis, wszak Lukas “gla1ve” Rossander i dowodzony przez niego zespół wygrali wcześniej pięć na pięć lanowych finałów, gdzie po przeciwnej stronie barykady stali właśnie reprezentanci amerykańskiej formacji.

Historia ma jednak to do siebie, że uwielbia zaskakiwać. Po pięknym comeback’u Team Liquid pokonał Duńczyków wynikiem 2:1. Pojawiło się oczywiście wiele głosów, które mówiły o tym, że turniej ten był jednym wielkim żartem. Nie sposób nie zgodzić się z tym, że format i problemy techniczne znacznie popsuły widowisko, ale przecież każdy zespół miał identyczne warunki. Zresztą na dłuższą metę nikogo to wtedy nie obchodziło, klątwa została przełamana i w głębi duszy niektórzy zadawali sobie pytanie: Czy Liquid potrzebowało Stewiego, tak jak Gotham potrzebowało Batmana?

team liquid

fot. Team Liquid

Miesiąc miodowy? Zakończony…

Triumf podczas iBUYPOWER Masters miał być jeszcze większym kopem motywacyjnym, który popchnie zawodników Team Liquid do zdobycia najważniejszego trofeum w uniwersum Counter Strike’a. Wielkimi krokami nadchodził w końcu IEM Katowice Major 2019. Walka o miejsce na szczycie podium wydawała się dla podopiecznych adreNa po prostu obowiązkiem. Na drodze do sukcesu stanął jednak nordycki powerhouse, ENCE.

Porażka w ćwierćfinale katowickiego Majora bolała. Musiała boleć, w końcu drużyna dowodzona przez Nicka “nitr0” Cannella miała po miesiącach upokorzeń finalnie udowodnić swoją wyższość nad Astralis. Tymczasem nie mieli nawet ku temu okazji.

Rzeczona okazja pojawiła się podczas pierwszego w tym roku przystanku BLAST Pro Series. W słonecznym São Paulo Liquid zamierzało nie tylko powalczyć z Astralis, ale również zrewanżować się na wspomnianym ENCE. Faza grupowa nie przyniosła jednak pożądanych przez amerykańsko-kanadyjski skład rezultatów. Porażka z Duńczykami i zaledwie remis przeciwko swoim oprawcom z Katowic z pewnością przyprawiały włodarzy formacji o paskudny grymas, jednak cel minimum został osiągnięty. Finał przeciwko Astralis. Sposobność do udowodnienia czegoś nie tylko sobie, ale również wszystkim krytykom.

Scenariusz z finału iBUYPOWER Masters został jednak odwrócony o 180 stopni. Dobry start Liquid zdał się na nic w obliczu świetnej gry Nicolaia “dev1ce’a” Reedtza czy Andreasa “Xyp9x” Højsletha. Duńczycy nie tylko wygrali, ale wręcz ośmieszyli swoich przeciwników, osiągając na ostatniej mapie rezultat 16:2.

Mimo wszystko jeszcze bardziej szokująca wydaje się porażka podczas rozgrywanego miesiąc później BLAST Pro Series Miami. Pięć wygranych spotkań w formacie BO1 wyglądało jak solidny pokaz siły, a dodatkowy brak obecności Astralis w finale sugerował, że Liquid bez problemu sięgnie po swój pierwszy tytuł mistrzowski na imprezie organizowanej przez RFRSH Entertainment. Niespodziewanie złote medale padły jednak łupem FaZe Clanu, a widmo drugiego miejsca ponownie zajrzało zawodnikom Liquid głęboko w oczy.

Sukces rodzi się w bólach

Dochodzimy do momentu, w którym Team Liquid w końcu złapał mocniej za kierownicę i wrócił na właściwy tor. Nie będziemy się specjalnie rozczulać nad wygraną grupą podczas amerykańskiej odsłony ESL Pro League, bo przy takiej obsadzie inny rezultat niż 3-0 byłby po prostu kompromitacją. Na opis definitywnie zasłużył za to triumf podczas Intel Extreme Masters Sydney.

Już od początku turnieju Russel “Twistzz” Van Dulken i spółka pozostawali bezlitośni dla swoich przeciwników, pokonując po drodze między innymi BIG oraz Ninjas In Pyjamas. Dzięki świetnej postawie Liquid zameldowało się bezpośrednio w półfinale australijskiej imprezy. Po drugiej stronie barykady stało prowadzone przez zewsa MIBR, jednak byli podopieczni brazylijskiego trenera nie mieli litości dla swojego ex-szkoleniowca i już po dwóch mapach byli pewni gry o ikoniczne trofeum IEM Sydney.

Rozgrywany w Qudos Bank Arena finał był niesamowitym rollercoasterem emocji. Zacięta i wyrównana walka z Fnatic zakończyła się zwycięstwem Liquid, dla których był to prawdziwy przełom. Po czterech latach działalności składu CS:GO udało się wygrać jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych eventów. Dodatkowym smaczkiem było zrównanie się z Astralis w walce o Intel Grand Slam. Team Liquid postawił pierwszy krok na drodze po miano najlepszego zespołu świata.

twistzz

fot. ESL

Odżyły nadzieje kibiców, mediów i wszystkich tych, którzy mieli zwyczajnie dość hegemonii Astralis. Zaczęto też poważnie szukać odpowiedzi na pytanie, co lub kto stoi za coraz to lepszą formą amerykańskiej formacji. Rozwiązanie zagadki nie jest raczej specjalnie trudne. Za logiczne można uznać, że minął odpowiedni okres, w którym drużyna mogła się spokojnie zgrać i przepracować wszystkie niedoskonałości.

EliGE bez hamulców

Oczywiście przyczyn sukcesów należy szukać też w innych miejscach. Z pewnością duże słowa uznania należą się Jonathanowi “EliGE” Jablonowskiemu. Amerykanin w ostatnim czasie może pochwalić się fenomenalną dyspozycją i zapewne, gdyby nie przegrany finał cs_summit 4 to mógłby cieszyć się trzema zdobytymi tytułami MVP podczas trzech ostatnich eventów.

Rating na poziomie 1.23, ponad 53% strzałów w głowę i średnie obrażenia na rundę wynoszące 85.8. Tak w liczbach prezentuje się jedynie ostatni miesiąc w wykonaniu 21-latka. EliGE stał się prawdziwą bestią, która dosłownie pożera swoich rywali. Biorąc pod uwagę, że w Liquid często forma indywidualna któregoś z graczy ratuje sytuację w spotkaniu, to rozkwit Jablonowskiego jest dla Amerykanów prawdziwym błogosławieństwem.

Najpierw imponujący triumf podczas DreamHack Masters Dallas 2019, teraz szalony tydzień na lanowych finałach ESL Pro League. Najświeższe sukcesy Team Liquid to w dużej mierze zasługa właśnie EliGE’a, który w niecały miesiąc zapisał w swoim esportowym CV dwa odznaczenia dla najbardziej wartościowego gracza całego turnieju.

EliGE

@EliGE

Od dzieciaka z faceita do milionera

Stewie2K to bez żadnych wątpliwości jedna z najbardziej barwnych i ciekawych postaci w świecie CS:GO. Swojego czasu niedoceniany i nazywany przeciętnym graczem faceitów lub esea. Mierząc się z przeciwnościami losu, Amerykanin przebojem wdarł się na profesjonalną scenę i krótko potem został prawdziwą gwiazdą.

Były gracz Cloud9 dzięki trofeom zdobytym pod banderą Liquid jest również najbardziej utytułowanym amerykańskim zawodnikiem w historii. Stewie może się pochwalić łącznie aż dziewięcioma pucharami.

Yip okupuje 16 pozycję w rankingu graczy z największymi zarobkami z nagród turniejowych. Młodziutki Amerykanin zdobył do tej pory niemalże 700.000$. Szanse na przekroczenie pierwszego miliona mogą jednak przyjść znacznie szybciej, niż pewnie sam Stewie by się tego spodziewał. Team Liquid znajduje się o włos od zwycięstwa w drugiej edycji Intel Grand Slam i w przypadku triumfu na ESL One Cologne lub IEM Chicago mistrzowie zza oceanu wzbogacą się o naprawdę gigantyczne kwoty.

Stewie2K

fot. ESL

Nowa era?

Team Liquid to na ten moment bezapelacyjnie najlepsza drużyna świata. Świadczy o tym ranking hltv, stabilność i świetne rezultaty na najważniejszych eventach. Pytanie tylko, czy już teraz możemy mówić o starcie nowej ery?

Moim zdaniem na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Mimo wszystko, w obliczu kryzysu Astralis i niepewnej postawy reszty stawki możemy na spokojnie uznać Liquid za faworytów do wygrania zarówno ESL One Cologne, jak i BLAST Pro Series Los Angeles, a nawet samego Majora w Berlinie. Wszystko pozostaje już w rękach tej piątki niesamowicie uzdolnionych graczy i tylko oni sami mogą udowodnić, że zasługują na własną stronę w księdze najpiękniejszych historii CS:GO.

Żeby amerykański sen się ziścił potrzeba jednak jeszcze ogromu pracy. Dynamiczna scena Counter Strike’a nie pozwala choćby na moment wytchnienia i jeśli Keith “NAF” Markovic  i jego koledzy mają pozostać na topie, to muszą każdego dnia na nowo odnajdywać motywację, która towarzyszyła im od pierwszych chwil gry w nowym składzie. Jeśli Liquid nie spocznie na laurach, to obecny rok może w pełni należeć do nich i będzie to sen tak piękny, że aż strach pomyśleć, jak bolesna może się okazać ewentualna pobudka.

team liquid

fot. DreamHack