Respawn.pl

BLAST Pro Series – eksperyment nieudany

Autor: Jakub Wąsala

Kurz po finałowym starciu opadł i wszystkie drużyny pożegnały się już z Kopenhagą, która gościła pierwszy przystanek turnieju BLAST Pro Series. Po rozgrywkach wciąż jednak pozostaje niesmak, a organizatorzy nie przekonali nas do eksperymentalnego formatu. Dlaczego?

Przypomnijmy, że zakończony przed kilkoma dniami turniej z serii BLAST Pro Series gościł sześć drużyn takiego poziomu, że pominięcie nazwy którejkolwiek z nich byłoby nie na miejscu: mowa tu o SK Gaming, FaZe Clan, Ninjas in Pyjamas, G2 Esports oraz swoistych gospodarzach – Astralis i North. Walkę o pulę wynoszącą 250 tys. dolarów miała zapoczątkować faza round robin, nagradzająca dwie najlepsze drużyny awansem do finału. Ambitny plan zakładał, że część meczy zostanie rozegranych w pierwszym dniu, a część w drugim, po trzy w tym samym czasie… i na planach się skończyło.

Dzień pierwszy, którego nie było

Bombardowany zewsząd promocją turnieju w mediach społecznościowych w piątek włączyłem oficjalną transmisję z nadzieją, że następne kilka godzin spędzę oglądając dobrego Counter-Strike’a. Wszak wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik – jeszcze tego samego dnia organizatorzy z rozpierającą dumą ogłaszali, że na rozgrywki sprzedano 12 000 biletów, a oprócz fanów mieli nam towarzyszyć eksperci z najwyższej półki.

https://twitter.com/BLASTSeries/status/932675448189972481

I jak się okazało to właśnie słuchając tego towarzystwa, a nie oglądając poczynania graczy spędziłem popołudnie. Przez dwie i pół godziny od planowanego rozpoczęcia turnieju eksperci próbowali podtrzymywać uwagę widowni, by już w późnych godzinach wieczornych ogłosić, że mecze zostaną rozegrane, ale… poza streamem, a wszystkiemu winne miały być problemy techniczne. Brzmi znajomo? Z podobnymi problemami zmagało się PGL podczas organizowanego przez nich majora w Krakowie. Do myślenia daje fakt, że przy produkcji i tego wydarzenia brała udział wspomniana przeze mnie rumuńska firma.

Ostatecznie wszystkie mecze zostały przeniesione na następny dzień. Gracze, prezenterzy, fani – wszyscy jedyne co zrobili w piątkowe popołudnie, to zmarnowali czas.

Format, który nie porywa

Sposób rozplanowania turnieju z góry zakładał, że przez większość czasu będą rozgrywane trzy mecze na raz, a biorąc pod uwagę listę uczestników – niezależnie od konfiguracji, każde starcie miało potencjał na wzbudzenie wielkich emocji i zapisanie się w pamięć fanów. Zamiast tego, gdy w końcu drugiego dnia udało się przezwyciężyć problemy techniczne, zostaliśmy zasypani meczami i trudno tak naprawdę powiedzieć, co trzeba było oglądać, żeby nadążać za turniejem.

Dla przeciętnego fana esportu taka ilość akcji potrafi zdezorientować i najlepiej to pokazuje fakt, że wielki finał, który znikąd rozpoczął się po zakończeniu pierwszej fazy miał wybitnie niską oglądalność, na co zwrócił uwagę Jarosław “pashaBiceps” Jarząbkowski w mediach społecznościowych i tym samym wywołał obszerną dyskusję w komentarzach na Twitterze i Reddicie.

W rzeczywistości należy doliczyć także oglądalność turnieju w telewizji, która w Danii przykuła kolejne dziesiątki tysięcy fanów do odbiorników. Nie zmienia to jednak faktu, że przy takich możliwościach marketingowych i funduszach, jakie posiadają organizatorzy, te liczby nie uszczęśliwiają. Przypomnijmy, że organizatorzy BLAST Pro Series, czyli RFRSH Entertainment to spółka, która w zeszłym roku zainwestowała 28 mln dolarów w skandynawskie marki esportowe, m.in. Astralis i GODSENT.

Obietnica niespełniona, choć zamiary były dobre

O zamieszaniu związanym z turniejem można powiedzieć wiele złego. Na temat organizatorów, producenta, może nawet sponsorów. Nie można jednak odmówić im zamiaru zorganizowania prestiżowego, ale i przystępnego turnieju szczególnie dla fanów w Danii, która przez ostatnie lata pozostawała na bocznym torze kalendarza rozgrywek, choć obfituje w graczy w światowej czołówce Counter-Strike’a. Koniec końców, jak to zwykle w turniejach esportowych bywa, poszło o problemy techniczne.

Całość nadrobił wyśmienity wielki finał, w którym SK Gaming w pięknym stylu po przegraniu pierwszej mapy odrobiło stratę i wyszło zwycięsko ze starcia z Astralis, które dostało się do finału grając w osłabieniu – nieobecnego Nicolaia “dev1ce” Reedtza zastępował Dennis “dennis” Edman. Organizatorom życzę, aby na przyszłość w turniejach nie było takich wpadek, przez które same rozgrywki esportowe schodzą na drugi plan, a Wam, drodzy czytelnicy, zostawiam jeden z materiałów promocyjnych publikowanych przed turniejem – oceńcie przekaz sami…