Respawn.pl

Polska scena CSa odbiciem lustrzanym piłkarskiej Ekstraklasy?

Autor: Aleksander Kurcoń

Mamy za sobą 1. kolejkę Ekstraklasy. Żniwa eurowpierdolu zaczęły się wyjątkowo szybko, bo już na start kwalifikacji do Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Podczas oglądania “wyczynów” polskich drużyn naszła mnie myśl – co jest ładnie opakowane, przyciąga ogromne zainteresowanie, są w nim duże pieniądze, a poziom jest nadal dramatyczny? Polska scena CSa.

Oglądając, czy to Ekstraklasę, czy właśnie polskie drużyny w europucharach zachodzimy w głowę, co robimy źle w naszym futbolu. Oczywiste jest, że najlepszych już nie dogonimy. Trzeba się z tym pogodzić, pociąg dawno odjechał, a my nie zostaliśmy nawet na peronie, a co najwyżej w kiblu na dworcu głównym i nie rozpoczęliśmy nawet biegu na stację, by zdążyć wsiąść do wagonu. Gorszy problem znajdował się jednak przed nami. Nie tak dawno blamażem dla polskiego zespołu było odpadnięcie z drużyną pokroju Levadia Tallinn. Estończycy lepsi od nas w piłkę? Ci Estończycy, których najlepszym produktem eksportowym ostatnich 25 lat był Ragnar Klavan? Okej, ale jakoś to przełknęliśmy. Jednorazowa wpadka. Jednorazowe wpadki stopniowo zamieniły się jednak w grad ciosów, który sypał się na polską piłkę zewsząd, a my byliśmy w środku tego cyklonu niczym Andrzej Gołota w walce z Lamonem Brewsterem (polecam sprawdzić, walka trwa krócej niż pojedyncza runda w CSie). Z wyśmiewania przeszliśmy jednak do akceptacji, bo cóż nam więcej pozostało? Teraz już nikogo nie dziwi, że do Polski przyjeżdża drużyna ze Słowacji i robi co chce z Cracovią, a kelnerzy (dosłownie) remisują z Legią Warszawa. Parafrazując Arka Malarza – z Legią Warszawa! Legią Warszawa kurwa! – W Europie nie ma już słabych drużyn. Niestety tylko dla nas, bo różnica między dobrymi a gorszymi drużynami na Starym Kontynencie tylko rośnie. Polacy zaś nie tylko oddalają się od czołówki, ale zaczynają być przeskakiwani przez jeszcze nie tak dawno słabszych. Przespaliśmy moment na zrobienie kroku do przodu, kiedy inni musieli poczynić takich trzy, bądź cztery i niestety to zrobili.

Jak to się ma do CSa? A bardzo podobnie, z tylko jedną różnicą. My tego CSowego Olimpu posmakowaliśmy. Jako kibice Virtus.pro, które było naszym najlepszym produktem wysłanym za granicę. Tam VP czuli się jak ryba w wodzie, a co najlepsze od czasu do czasu podpływały do nich mniejsze rybki pochodzące z tego samego stawu. Mowa tu oczywiście o takich drużynach jak ESC Gaming (DreamHack Winter 2014), eBettle/Vexed (ESL One Cologne 2015 i DreamHack Cluj-Napoca 2015). Naprawdę uruchamia się we mnie nostalgia, gdy przypomnę sobie czasy, gdy mieliśmy dwie polskie drużyny na Majorze, a jedna co kilka miesięcy biła się w nim o zwycięstwo. Nawet wspominając jeszcze nie tak odległe Minory czy zamknięte kwalifikacje, gdzie niemal zawsze mieliśmy swojego przedstawiciela. CSGO Lounge, Team Kinguin, PRIDE… Awansować dalej się nie udawało, ale chociaż mogliśmy posmakować tej wielkiej gry z różnych stron.

Teraz mamy za sobą europejski Minor, na którym nie było ani jednego gracza, który pochodziłby znad Wisły. Im głębiej się zaznajamiamy z tematem, tym jest gorzej. Virtus.pro było jedyną drużyną z Polski, która zagrała na zamkniętych kwalifikacjach do Minora. Ja rozumiem, że proces kwalifikacji jest bardzo długi i często randomowy (BO1 faworyzuje underdogi). Ciężko mi już zrozumieć, jak przez otwarte kwalifikacje, w których wzięło udział kilkadziesiąt zespołów z Polakami, mogła przejść tylko jedna z nich. Na domiar złego zrobiła to w czwartej, ostatniej rundzie.

Not great, not terrible…

To nie jest ten moment, w którym powinna się zaświecić czerwona lampka. Ta powinna świecić się na bordowo już bardzo dawno temu. Sytuacja jest podobna do zachowania Anatolija Diatłowa z serialu “Czarnobyl”, kiedy ten najpierw katastrofę bagatelizował, a gdy sobie uświadomił o skali problemu, było już za późno. Mam niestety podobne obawy co do polskiego Counter-Strike’a. Czy aby nie przespaliśmy “boomu” na tę grę w Polsce? Czasy, kiedy Jarosław “pasha” Jarząbkowski był najpopularniejszą osobą w polskim internecie, a Piotr “izak” Skowyrski na każdym streamie zbierał po kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy ludzi już minęły. Być może to był moment, w którym powinniśmy urosnąć w siłę tak, by nawet zniżka formy Virtus.pro nie byłaby dla nas problemem. Ta musiała w końcu nadejść, gracze w końcu wiecznie w formie nie są, a problemy ze zbyt dużą amplitudą umiejętności dotykają nawet MIBR (wcześniej SK), fnatic, NiP czy francuską scenę. Tam jednak mają ludzi, którzy mogą wskoczyć na ich miejsce. W Brazylii na horyzoncie zwarci i gotowi czekają gracze FURII, w tle zarysowuje się postać INTZ. Szwecja tak czy siak ma rozbudowaną scenę Counter-Strike’a i jak nie stworzy potwora na własnym podwórku, to z pewnością wypuści masę utalentowanych zawodników do europejskich mixów. Francuzi po wielu “szuflach” w końcu znaleźli odpowiednie kombinacje i znów grają na dwa składy o najwyższe cele. A my? Filip “NEO” Kubski jest naszą największą esportową dumą od kilkunastu lat, a i tak nadal musi dźwigać to brzemię. Reszta się do tego nie pali.

Nie pali, bo stworzyliśmy sobie między Niemcami a Ukrainą idealne warunki do wegetacji. Babramy się we własnym sosie i jesteśmy z tego powodu zadowoleni. Mam wrażenie, że “boom” został w pełni wykorzystany jedynie w sprawach pozasportowych. W końcu powstały świetne esportowe eventy. Naprawdę mamy ich od groma w porównaniu do ubiegłych lat. Można powiedzieć, że tworzymy trzy turnieje na światowym poziomie: IEM Katowice, GG League i Games Clash Masters. Wcześniej, by zobaczyć CSa na najwyższym poziomie, musieliśmy czekać na marcowy Spodek. Dziś sytuacja wygląda zgoła inaczej, a co najlepsze, polskie drużyny w takich turniejach jak właśnie GG League i Games Clash Masters również biorą udział, bo są najlepszym środkiem marketingowym dla polskiego fana i organizatora. Szkoda tylko, że jest to często jedna z niewielu okazji, by zobaczyć naszych rodaków na międzynarodowym LANie. Wniosek? Jak sami takowego nie zorganizujemy, to gdzie indziej się nie dostaniemy. Bolesna prawda.

Znalezione obrazy dla zapytania good game league 2019 virtus.pro

fot. Virtus.pro/GG League

Co ciekawe, mamy też również sporo innych, mniejszych inicjatyw, które są przeznaczone dla tylko rodzimych graczy. ESL Mistrzostwa Polski z ogromną pulą, Polska Liga Esportowa, PPL dla młodych zdolnych, turnieje LANowe jak zeszłoroczne Let’s Play Częstochowa, Izak z ASUS ROGiem, z którego na szersze wody wypłynęli choćby STOMP, NEEX, nawrot czy ostatnio Sobol. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe gaming-housy, piękne biura postawili AGO i Team Kinguin, by miejsca do treningów również nie zabrakło. Organizacje? Żaden problem, esportem zainteresowały się takie grube ryby ze świata piłki nożnej jak Bogusław Leśnodorski, nie brakowało również organizacji tworzonych przez youtuberów.

Finansowy krok do przodu

W esporcie na polskim rynku pojawią się także coraz potężniejsze marki, skłonne zainwestować. Pozwoliłem sobie skorzystać z listy Polish Esports Awards, która dotyczyła kampanii w 2018. Jakie firmy zaprezentowały się fanom? Old Spice, Coca Cola, Sprite, PLAY, Allegro, KFC, HP/Omen, Knorr, Żywiec, STS, HyperX, AXE, L’Oreal. W tym roku do esportu włączyły się chociażby Łomża i Wolt – sponsorzy x-kom AGO. Dochodzi do tego, że Polsat tworzy osobny kanał Polsat Games, a TVP Sport uruchamia transmisję na swoim głównym kanale. Jak widać rynek rośnie, czas w niego włożyć to, co najważniejsze – dobre drużyny.

Znalezione obrazy dla zapytania polsat games

logo Polsat Games – polsatowskiego kanału esportowego

Tych, jak wspomniałem wcześniej, mamy jak na lekarstwo. Mylny obraz tego tworzy się jednak podczas eventów, które odbywają się w Polsce. Mamy przecież za sobą finały Polskiej Ligi Esportowej, MEET Point, Mistrzostwa Polski od ESLa. Wszystko tam fajnie wyglądało, emocji nie brakowało, na trybunach ludzie się pojawili. Przez to, że zbyt często obracamy się we własnym towarzystwie, tracimy kontakt z rzeczywistością – jak w codziennym życiu. Oczywiście nie krytykuje tych inicjatyw, bo one są świetne, tylko czasami mam wrażenie, że przynoszą efekt odwrotny do zamierzonego – zamiast pogłębiać chęć rozwijania się, to zostajemy w miejscu, bo dobrze jest, jak jest. Europa jednak w miejscu nie stoi.

Występy w Europie – synonim porażki?

Gdy polskie drużyny wychylą w końcu nosa poza swoje podwórko, zostają brutalnie sprowadzane na ziemię. Znajome czyż nie? Legia, Piast, Cracovia, Lechia, Lech – oni również mogą czuć się tak samo. Mogą prężyć muskuły i cwaniakować na swoim terenie, podczas gdy poza swoim podwórkiem są nikim. Taki obraz mogliśmy zobaczyć właśnie na kwalifikacjach do Minora. Tam dostajemy cały przekrój zagranicznych drużyn z kontynentu, które okazują się jednak lepsze, niż się mogło wydawać. My wtedy z pokorą wracamy do siebie, gdzie możemy nadal pozować na “mocną drużynę”. Nie musimy wyjeżdżać i walczyć z Europejczykami, bo u siebie mamy wszystko, co nam potrzeba. Na polskie podwórko wróciło nawet Virtus.pro, które kiedyś by nawet na rodzime turnieje nie spojrzało. Sytuacja jednak wymogła to na zawodnikach.

Okej, ale rozmawiamy sobie o tej słynnej, potężnej zagranicy. Jak jest naprawdę? Po przeczesaniu regionalnych rankingów HLTV można odnieść zaskakujące wrażenie. Nagle okazuje się, że polska scena jest pod względem ilości drużyn w światowych rankingach druga (ex-aequo ze Szwecją). Pierwsze miejsce zajmuje potęga CSa – Dania. Drążmy więc dalej – czas na polskich graczy w europejskich mixach. Jedynym, który występuje w takim składzie na sensownym poziomie jest wspomniany wcześniej Filip “NEO” Kubski. Wygląda na to, że Polacy boją się nawet mieszać z obcokrajowcami. Z tego powodu na Majorze w Berlinie zobaczymy więcej Serbów, Bośniaków, Litwinów, Brytyjczyków i Słowaków niż Polaków. Taką samą reprezentację jak my wystawią takie kraje jak Czechy, Bułgaria, Estonia, Holandia i Hiszpania. Większość to “egzotyka” jeśli mówimy o CSie, która może pomarzyć o tak rozbudowanej sieci esportowej jak w Polsce. O Minorze lepiej już nie wspominać.

Ekstraklasa, polski CS, dwa bratanki?

Polska scena Counter-Strike’a powoli kroczy tą samą ścieżką, którą wytoczyła Ekstraklasa. W naszym futbolu budżety są coraz większe, kluby częściej sprzedają swoich zawodników (co najważniejsze – wychowanych u siebie) za 4-6 milionów euro, kwoty za prawa telewizyjne rosną – Polska w końcu puka do TOP10 najdroższych lig. Jak jest z poziomem sportowym? Polska puka, ale do TOP30+ w europejskim rankingu. Niesamowity rozstrzał. W CSie doszliśmy do punktu, kiedy z wypiekami na twarzy wyczekujemy polskiej drużyny w TOP30 HLTV. Teraz tę “zaszczytną” pozycję zajmuje Virtus.pro, reszta na razie musi chwilę poczekać. Pule rosną, nowe turnieje i organizacje powstają, ale za tym nie idzie w parze poziom esportowy. W Ekstraklasie doszliśmy do punktu, w którym najbardziej zdesperowane drużyny muszą wykupywać najlepszych graczy ligi, by podnieść swój poziom. Tak robi Legia, która myśli, że gdy pozbiera wyróżniających się piłkarzy z innych klubów (Carlitos, Hamalainen, Novikovas) to nagle przerośnie Ekstraklasę. Podobny zabieg uczyniło Virtus.pro, które stworzyło polski Dream Team, by po kilkunastu tygodniach zrezygnować z tego pomysłu i przyznać się do błędu. Z tego powodu z ciekawością przyglądam się pomysłowi x-kom AGO. Być może takie nowatorskie formowanie drużyny nie wypali, ale wiem, że przynajmniej ktoś w Polsce próbuje czegoś nowego, by osiągać lepsze wyniki. Pozostaje mieć nadzieję, że Polacy w Counter-Strike’u zboczą z kursu “Ekstraklasa”. Oby nie było już za późno.